Art Orienté Objet (Marion Laval-Jeantet et Benoît Mangin) to francuski duet artystyczny, który zdobył na tegorocznej Ars Electronice Golden Nica w dziedzinie Hybrid Art za ekscentryczną i przełamującą stereotypowe myślenie o granicach możliwości eksperymentowania na ludzkim ciele pracę, „Niech żyje we mnie koń”.
Działający od 1991 roku artyści poruszają się w przestrzeni interdyscyplinarnej, łączącej obszary sztuki (w dużej mierze body artu), badań naukowych z zakresu etologii, immunologii, ekologii i szeroko pojętego eksperymentu. Ich prace bardzo często są wynikiem protestu wobec narzuconego przez człowieka systemu norm i sposobu zarządzania światem zwierząt. Tak też się stało w przypadku wygranej pracy. Stać się ciałem dla zwierzęcia, „przechowalnią” wybranego gatunku, stać się człowiekiem-koniem czy człowiekiem-pandą, to idea, która zrodziła się na znak protestu przeciwko absurdalnej – wedle artystów – zasadzie, zgodnie z którą ustanawia się spis gatunków zagrożonych, mających podlegać ochronie. „May the Horse Live in me” to eksperymentalny performance, który odbył się w Lublanie w 2010 roku, i który polegał na przetoczeniu końskiej krwi do ciała Marion. O tym, co stoi za pomysłem i jakie konsekwencje pociągają za sobą tego typu eksperymenty opowiedzą sami artyści.
Art Orienté Objet, May the Horse Live in me, Galeria Kapelica, Ljubljana, Slovenia
źródło: zdjęcie z oficjalnej strony artystów
Czy mogłabyś opowiedzieć nam o swoim ostatnim, niesamowitym projekcie – performansie „May the horse Live in me”, który zdobył nagrodę Golden Nica w Linzu? Na czym – z biologicznego i chemicznego punktu widzenia – polegał ten eksperyment? Co właściwie działo się z twoim ciałem? Jak możliwe było przeprowadzenie transfuzji końskiej krwi, ile jej było itd?
Należy pamiętać, że kiedy mówimy o transfuzji krwi konia, nie chodzi, rzecz jasna, o transfuzję wszystkich jej składników. Usunięte zostały, na przykład, skrajnie cytotoksyczne dla człowieka czerwone krwinki, a także limfocyty i makrofagi. Zachowaliśmy jednak wszystkie inne komórki i proteiny, w szczególności immunoglobuliny, które przenoszą informacje w obrębie ciała, z jednego organu do drugiego. I nie są to wyłącznie informacje immunologiczne, lecz także te dotyczące potrzeb ciała. W ramach przygotowań do performance’u musiałam kolejno sprawdzić na sobie każdą taką immunoglobulinę, żeby uniknąć szoku anafilaktycznego podczas transfuzji. Rozpoznawszy obce komórki, moje ciało było wiec w stanie pozbyć się nieznośnego nadmiaru, zarazem jednak wielka ilość wstrzykniętych komórek sprawiła, że ponad połowa z nich przebiła się przez moją zaporę immunologiczną i zmusiła moje organy do bezpośredniej reakcji.
No właśnie, jak twoje ciało zareagowało na transfuzję?
W pierwszej chwili, godzinę po zastrzyku, zareagowało gorączką, która stale wzrastała i opadała. W trakcie performance’u widać, że na tym etapie jestem szczególnie blada i niezbyt pewnie trzymam się na nogach (uśmiech). Poza tym gdy pobrano mi krew, by zachować ją jako „krew centaura”, po dziesięciu minutach była już całkowicie zakrzepła, co świadczy o obecności silnego zapalenia w organizmie. Z reakcji bezpośrednich właśnie ta zrobiła na mnie największe wrażenie. W ciągu dwóch następnych dni mnożyły się inne nietypowe reakcje, aż w końcu nastąpił paroksyzm, który trwał ponad tydzień. W owym czasie, który wciąż wydaje mi się skrajnie anarchiczny, mogłam spać tylko godzinę jednym ciągiem, potem budziłam się na następną godzinę i znów zasypiałam na bardzo krótko. Moje noce były całkowicie pokawałkowane, miałam też absurdalny apetyt, a kiedy ktoś stukał mnie w ramię, wpadałam w paniczny lęk. Mimo to czułam się niesamowicie silna… Rozmawiałam o tym z immunologami, w szczególności z immunologiem specjalizującym się w koniach. Dla niego było oczywiste, że wszystkie te reakcje, nie mające bynajmniej charakteru wyłącznie psychologicznego, były reakcjami jak najbardziej końskimi.
Jak wiadomo, nawet w przypadku normalnej transfuzji krwi zawsze istnieje niebezpieczeństwo odrzucenia jej przez organizm, ryzyko szoku anafilaktycznego, a nawet śmierci. Jak wielkie było niebezpieczeństwo, że umrzesz? Czy miałaś jakąkolwiek gwarancję, że się uda?
Oczywiście, szok anafilaktyczny był możliwy. To dlatego na performansie obecni byli lekarze z pogotowia, którzy zbadali mnie zaraz po jego zakończeniu. Teoretycznie, gdybym się w żaden sposób nie przygotowała, rzeczywiście mogłam umrzeć. Jednak poza tym, że jestem artystką, z racji moich zainteresowań naukowych i rodziny lekarskiej zachowałam w sobie coś z bardzo pragmatycznego ducha. Dużo studiowałam, w ciągu trzech lat poprzedzających performance badałam zwłaszcza to, jakie dawki mogę sobie wstrzyknąć i z jakimi dokładnie skutkami. Z konieczności pozostaje jednak element nieznanego, nigdy do końca nie wiadomo, jak zachowa się ciało, czy uda mu się usunąć obce komórki tak jak za pierwszym razem. Chodziło więc także o badanie granic własnego ciała.
Myślę o tym, co mogło cię skłonić do realizacji takiego projektu i zadaję sobie pytanie: skąd bierze się tak silna potrzeba eksperymentowania z własnym ciałem i dlaczego eksperyment ten przybiera formę naukową? Wydaje się, że mogłaś swój protest przeciw dominującej roli człowieka, decydującego o losie innych gatunków, wyrazić w mniej niebezpiecznej, ale też mniej naukowej formie…
Już od piętnastu lat zajmuję się kwestią miejsca, jakie zwierzęta zajmują w społeczeństwie ludzkim. W pewnym momencie, zwłaszcza po tym, jak pracowałam z prymatologami, poczułam się sfrustrowana z powodu niezdolności do postawienia się naprawdę w miejscu zwierzęcia, a także zszokowana tym, że miejsce to systematycznie wyznaczane jest z ludzkiego punktu widzenia. Na początku eksperyment miał być jeszcze gorszy (śmiech), chciałam zrobić sobie transfuzję krwi pandy… Ze względów technicznych musieliśmy zdecydować się jednak na konia. Mam za sobą wiele różnych prac dotyczących zwierząt – prac o charakterze symbolicznym, politycznym i poetyckim – ale nadszedł taki moment, w którym musiałam doświadczyć czegoś innego niż wiecznie ludzka percepcja. Trzeba było pokazać, że koncepcje narosłe wokół barier między gatunkami są ograniczające, a to z konieczności wiązało się z badaniami naukowymi. Demonstracja plastyczna jest ostatecznie tylko ilustracją – nie mam nic przeciw ilustracji, moja własna praca opiera się jednak na zmodyfikowanym przeżyciu, które samo modyfikuje z kolei moją praktykę plastyczną. W pewnym sensie chodzi tu o osobistą postawę etyczną, wynikającą z pragnienia, by nie zdradzać Innego, w szczególności zwierzęcia.
Rodzaj sztuki, który uprawiasz, jest wciąż czymś marginalnym. Kiedy myślimy o „artyście”, wciąż operujemy bardzo schematyczną wizją kogoś, kto stosuje klasyczne metody artystycznej ekspresji. Czy sądzisz, że to się zmieni? Czy twoja sztuka nie stanowi signum futurum, zapowiedzi nowego sposobu myślenia artystycznego?
To prawda, że sztuka często polega na sięganiu do pewnego zasobu form. Kiedy zaczynałam pracę z Benoît, ożywiało nas to samo pragnienie dzielenia sensu raczej niż formy. Pasjonowaliśmy się Panofsky’m, kwestią narracji itd. Z czasem uświadomiłam sobie wyraźnie, że jedynie eksperyment na samej sobie pozwoli mi przekształcić mój sposób poznawania i postrzegania rzeczy i że z tą nową świadomością będę w stanie tworzyć dzieła innego rodzaju. Jednocześnie w mojej pracy zawsze było miejsce na eksperyment, nawet w produkcjach, które mogły sprawiać jeszcze wrażenie dość klasycznych, zgodnie z twoim rozumieniem. Nie wydaje mi się, by formy te miały zniknąć ze sztuki współczesnej, myślę natomiast, że eksperyment i konceptualna odkrywczość stanowią modi myślenia właściwego naszemu współczesnemu społeczeństwu, które w przyszłości staną się „klasyczne”. Fakt, że artysta nie oddziela się już od swojego dzieła, nie jest niczym nowym, wkrótce będzie jednak powszechny. Kilka lat temu pewien niemiecki wydawca poprosił mnie o opisanie mojego życia prywatnego, motywując to moją nietypową sytuacją rodzinną. Listy od czytelników, które później otrzymałam, dotyczyły przede wszystkim zagadnień związanych ze sztuką, przeświecających z tego tekstu – nie odróżniali oni sztuki od życia prywatnego…
Jak wyobrażasz sobie świat sztuki w przyszłości?
Bardzo trudno zdefiniować dziś świat sztuki. Istnieje cały wielki sektor pracujący dla klasy ludzi zamożnych, który jest zainteresowany łączeniem dekoracji i mocnych wrażeń. To najprawdopodobniej nie zaniknie. Poza tym mamy wielkie zamieszanie wokół kwestii, jak zdefiniować sztukę jako taką. Moim zdaniem sztuka nie powinna nigdy zapominać o tym, że jest przede wszystkim świadectwem swoich czasów oraz że powinna grać z wrażliwością, nie tylko wrażliwością estetyczną. Internet w znaczący sposób skomplikował świat sztuki. Ludzie znają się już tylko z Googla. Z jednej strony jest to ciekawe, z drugiej – nie pozostawia zbyt wiele miejsca dla sztuki, która nie jest fotogeniczna (śmiech). Oznacza to również, że sztukę postrzega się coraz bardziej przez pryzmat informacji. Wydaje mi się jednak, że sztuka i informacja są sobie przeciwstawne. Tak czy inaczej, w przyszłości świat sztuki będzie musiał znaleźć nowe rozwiązania. Różne ekonomiczne i ekologiczne dane wskazują na to, że jeśli chce zająć jakieś miejsce, musi postawić na zaangażowanie i wielkoduszność. W pewnym sensie wkraczamy w okres wojny, adaptacji, warto więc przyjrzeć się temu, w jaki sposób sztuka przeżyła już podobne okresy. Uczyłam w Angoli w czasie wojny domowej, w 1998 roku – mimo wszystkich trudności ekonomicznych i ludzkich artyści nie przestawali poszukiwać rozwiązań w sferze emocjonalnej…
Bardzo często krytykujesz i demaskujesz świat nauki, na przykład w projekcie „Rabbits were used to prove” albo w „Museum of mental horrors”, zarazem jednak robiąc swoją sztukę używasz narzędzi naukowych. Jak postrzegasz właściwie rolę nauki?
Art Orienté Objet, Rabbits Were Used to Prove, 1999
Przepraszam, ale stwierdzenie, że prace takie jak „Rabbits” czy muzea strachu krytykowały naukę, jest uproszczeniem. „Rabbits” uwidacznia stan rzeczy, który konfrontuje widza z pewnym oksymoronem albo ze sprzecznością, przed którą sama również stanęłam: nauka ratuje, ale też składa ofiary. Jest to w pewnym sensie symptomatyczne dla naszego sposobu życia na Ziemi – nasze przetrwanie odbywa się kosztem innych. Chodzi o pracę bardziej egzystencjalną niż krytyczną… Zmusza ona jednak ludzi do emocjonalnego określenia własnego miejsca i o tyle też przecina jakiś wrzód. Muzea strachu odgrywają podobną rolę. Dla mnie strach nie ma charakteru krytycznego, jest to stan swoistego otwarcia świadomości, który określiłabym raczej jako krok naprzód w kierunku utopii świata o większej wrażliwości. W tym sensie bardzo bliskie jest mi to, o czym pisze Vladimir Makanin. Nauka nie jest dla mnie stanowiskiem ideologicznym, lecz narzędziem, bez którego nie sposób się dziś obyć, jeśli chce się zrozumieć świat, które jednak zarazem zawiera w sobie liczne sprzeczności, bardzo niebezpieczne dla jednostki. Używanie go oznacza podjęcie gry z płynnymi granicami wrażliwości.
Osobiście w waszej sztuce za najciekawsze uważam to, jak zmieniacie albo podważacie zasadniczy sposób naszego postrzegania świata, ludzką perspektywę. Wasze myślenie sztuką poszerza horyzont myślenia jako takiego, zmieniacie perspektywę, w której definiujemy nasze i nie tylko nasze życie. Czy myślicie, że w przyszłości eksperymenty w rodzaju „May the horse Live in me” będą dostępne dla wszystkich? Już widzę szyld na jakimś przyszłym laboratorium: „Wpadnij i zmień swój sposób postrzegania świata. Poczuj, jak to jest być inną formą życia”…
To wspaniale, że do tego stopnia pojęłaś sens naszej pracy. Rzeczywiście, bardzo szybko zrozumiałam, że mimo naszych najlepszych etycznych chęci nie jesteśmy w stanie uciec przed antropocentryzmem. Myślę jednak, że jednym z kluczy do poszerzenia naszej świadomości jest właśnie poszerzanie percepcji. Dlatego idealna byłaby dla mnie sytuacja, w której moglibyśmy zbiorowo doświadczając innych form życia zmienić naszą wizję świata. Kino jest dobre, ale byłoby stokroć lepiej, gdybyśmy byli w stanie modyfikować naszą percepcję na poziomie ciała. Po tym, jak Pigmeje z Gabonu wtajemniczyli mnie w rytuał Bwiti, bardzo bym chciała, żeby cała zachodnia wspólnota przeszła przez coś takiego!
Czy pracujecie nad jakimś nowym projektem? Czego będzie dotyczył?
O, tak. Stale inicjujemy nowe i bardzo różne projekty. W tej chwili zaczęłam polityczny projekt dotyczący objęcia ochroną pewnego jeziora w Australii, w którym zachowały się pierwsze formy życia na Ziemi, trombolity. To praktycznie jedyne takie miejsce. Myśl, że poprzez działanie artystyczne możemy ocalić naszych przodków, jest czystą utopią, ale w naszych czasach, w epoce globalizacji i zamieszania niewykluczone, że właśnie nam się uda… Nie pytaj mnie, dlaczego, ale mam wrażenie, że jest to kwestia zasadnicza. Żeby dokonać tego wyczynu, uzyskałam nawet dla australijskiego Mandurah status miasta partnerskiego mojego Montreuil. Ty też możesz podpisać na Care 2 moją petycję „Help list lake Clifton”. Poza tą „glokalną” wizją prowadzimy jednak także szereg innych badań biotechnologicznych, a przede wszystkim egzystencjalnych, by produkować rzeczy, które, miejmy nadzieję, są jakoś znaczące…
Dziękuję za rozmowę.